Film dokumentalny „Współczesny mężczyzna” Evy Mulvad obejrzałam   w ramach Festiwalu Doc Against Gravity za pośrednictwem serwisu Ninateka.pl. Przez nieco ponad godzinę towarzyszymy światowej sławy skrzypkowi-celebrycie Charliemu Siem podczas prób, koncertów, podróży, mierzenia garniturów czy kupowania najnowszego modelu Porsche. Sam Charlie jest atrakcyjnym, ciągle uśmiechniętym, wysportowanym trzydziestokilkulatkiem.

Film ogląda się jak teledysk albo spot reklamowy – zresztą w znacznej części jest to relacja z kampanii reklamowych, w których brał udział skrzypek: luksusowej  whisky czy kolekcji mody męskiej. Całość przepięknie dopełniają krajobrazy i muzyka grana przez skrzypka i orkiestrę. Jednak już podczas oglądania filmu, a także jeszcze długo potem, zastanawiałam się nad tym, co tak naprawdę dzieje się z bohaterem, co on czuje i czego pragnie. Miałam wrażenie, że nie mogę go rozgryźć, że mimo iż pokazuje siebie w codziennych, nawet intymnych sytuacjach, to jednocześnie coś ukrywa, czegoś nie mówi wprost… Po obejrzeniu filmu towarzyszyła mi niejasna myśl, że bohater w głębi duszy jest strasznie samotny i smutny. Gdy przyglądałam się, jak rozmawia w nadmorskiej rezydencji z rodzicami o tym, kim chce być i jaki sukces chce osiągnąć, miałam wrażenie, że rodzice – zarówno matka jak i ojciec – tak naprawdę go nie słuchają, a tym bardziej nie rozumieją. Z kolei podczas spotkania w barze na zatłoczonym placu w jedynym z odwiedzanych krajów na pytanie uroczej, flirtującej z nim blondynki czy ma dziewczynę, rodzinę, przyjaciół Charlie odpowiada, że nie ma i nie potrzebuje nikogo, nikt nie jest taki jak on i do niego nie pasuje. Siostra bliźniaczka, z którą ma zagrać wspólny utwór próbuje przebijać się przez postawiony przez Siema mur. Puka w pudło rezonansowe swojej wiolonczeli i skrzypiec Charliego, tak jakby pukała do serca brata, mówiąc mu o tym, jak czuje muzykę, jak jej doświadcza i jak muzyka żyje w niej i jej instrumencie. Charlie z nią żywo dyskutuje, ale wydaje się, że tego nie rozumie. Może dlatego  przez cały film miałam wrażenie, że jego gra na skrzypcach jest perfekcyjna, ale mnie nie porusza? Nie wypływa z serca, więc do serca nie trafia?

Najbardziej wymowną sceną i jak dla mnie punktem kulminacyjnym filmu jest wizyta u fizjoterapeuty, który próbuje uwolnić zatrzymane w cele Charliego emocje, napięcie i ból. Masażysta, używając technik manualnych, oddechowych oraz metafor jako jedyny zdaje się docierać do tego, co istotne, co niewypowiedziane i niewygrane na skrzypcach.  Film zrobił na mnie duże wrażanie i pozostawił mnie z pytaniem, czy tacy rzeczywiście  są współcześni mężczyźni? Bogaci, wykształceni, smutni, samotni i z sercem z lodu niczym bajkowy Kaj?